Czy w trakcie zasypiania masz niekiedy nieprzyjemne wrażenie upadku, po czym natychmiast wybudzasz się z uczuciem gwałtownego szarpnięcia? Czy zwróciłeś uwagę, że czas w snach wydaje się rozciągnięty w stosunku do czasu faktycznie poświęconego na śnienie? Czy kiedykolwiek we śnie usłyszałeś natarczywy odgłos, by po rychłym przebudzeniu zorientować się, że dźwięk faktycznie rozbrzmiewa tuż obok? Czy zauważyłeś, że sny zawsze zaczynają się "w środku", że nigdy nie pamiętamy, jak doszło do sytuacji, w której sen nas umieszcza? Czy zdarzało się, że budziła Cię własna śmierć we śnie? Czy śniłeś kiedykolwiek sen wewnątrz snu? Wreszcie, czy Ty też nie wiesz, że śnisz, gdy śnisz?
W takim razie Incepcja (Inception) jest filmem dla Ciebie.
Na najnowsze dzieło Christopera Nolana można spojrzeć na dwa sposoby: albo jak na radykalne odświeżenie pewnej wykorzystanej już wielokrotnie formuły, albo jak na sięgnięcie po pomysł, który aż się prosił o przekucie na materiał fabularny... i którego nikt jakoś nie chciał zauważyć, nawet po komercyjnym i krytycznym sukcesie Matriksa. Incepcja stanowi brawurowe połączenie trzech kapitalnych motywów: świadomego śnienia, podróży po zakamarkach podświadomości oraz spektakularnego, perfekcyjnie zaplanowanego napadu a'la Ocean's Eleven. Tylko Nolan mógłby porwać się na taką fuzję i tylko Nolan mógłby zrealizować ją z taką werwą.
Leonardo Di Caprio gra Doma Cobba, specjalistę od szczególnego rodzaju szpiegostwa przemysłowego. Tajemnice nie są wykradane z fizycznych sejfów, a bezpośrednio z umysłów ofiar. Świat przedstawiony w Incepcji różni się bowiem od naszego pod jednym, ale za to istotnym względem: Istnieje w nim technologia umożliwiająca wspólne i kontrolowane śnienie. Sny stają się kluczem do najbardziej strzeżonych skrytek pamięci. O ile jednak ekstrakcja informacji jest stosunkowo prosta, o tyle incepcja, czyli podkładanie myśli, już nie. A właśnie na incepcji polegać ma następne, pozornie niewykonalne zadanie Cobba. Zadanie, którego pomyślne przeprowadzenie umożliwi mu powrót z wygnania i ponowne zobaczenie swoich dzieci.
Jak na heist movie przystało, znaczną część ponad dwugodzinnego dzieła Nolana stanowią standardowe elementy fabularne: rekrutacja głównego bohatera przez wpływowego zleceniodawcę, dobór ekipy i przygotowywanie operacji. Cobb nie jest bynajmniej samotnym strzelcem, a ścisła współpraca wszystkich członków zespołu to niezbędny warunek powodzenia "napadu". Kluczową rolę pełni Architekt, osoba odpowiedzialna za projektowanie sennej scenerii, którą potem wypełnia się podświadomością ofiary. Jako że nową Architektką Doma zostaje młoda, utalentowana dziewczyna, która jednak nie miała wcześniej do czynienia z branżą naszego bohatera, wprowadzanie jej w mechanizmy ekstrakcji i incepcji to narracyjny pretekst do zaznajomienia widza z koncepcyjnym fundamentem filmu.
Christopher Nolan — tym razem całkowicie odpowiedzialny za scenariusz — pieczołowicie skodyfikował reguły rządzące snami, reguły, które doskonale znamy z conocnego życia. Każde retoryczne pytanie z otwierającego akapitu recenzji odzwierciedla procedurę lub sztuczkę stosowaną przez Cobba i jego ludzi, a wszystkie one splatają się w przemyślną, pozbawioną dziur logicznych materię filmu. Podkreślić należy, iż Nolan zbudował całą intrygę właśnie w oparciu o twardą logikę, bez uciekania się do surrealistycznych wykrętów. Nie oznacza to jednak, że sny śnione w Incepcji nie mają onirycznej otoczki; mają, choć na tyle delikatną, że w typowym obrazie Lyncha jest tego oniryzmu z dziesięć razy więcej.
W tym momencie każdy czytający powinien zrozumieć już — tym bardziej, jeśli zna wcześniejsze dokonania reżysera — że Incepcja jest filmem przynajmniej bardzo dobrym. Ale czy wybitnym? Odpowiadam, z żalem, przecząco. Dostrzegam tu trzy wady, które można było notabene usunąć za jednym zamachem.
Po pierwsze, ostatni akt filmu to gigantyczna strzelanina przywodząca na myśl tryb capture the flag gry FPP. Nie mam nic przeciwko strzelaninom jako takim; co więcej, tempo, zdjęcia i montaż są tu, jak zwykle u Nolana, bez zarzutu. Rzecz w tym, że duża dawka akcji w takim filmie jest tanim rozwiązaniem. Zważywszy na koncepcyjne i fabularne okoliczności powinniśmy na tym etapie scenariusza otrzymać dalsze zaplątanie intrygi, przewrotną łamigłówkę, a nie szturm z karabinami na fortecę nieprzyjaciela położną wśród śniegów.
Po drugie, chciałbym, by dawka oniryzmu była mimo wszystko większa. Szanuję i doceniam bezwzględnie logiczne podejście Nolana, ale sen to w końcu sen, a możliwości związane na przykład z sennymi koszmarami czy gubieniem się we śnie nie zostały w ogóle wykorzystane. Alternatywne podejście dałoby też większe pole do popisu dla wizualnej wyobraźni twórców, bo tak naprawdę niewiele scen zapada pod tym względem w pamięć.
Po trzecie, film nie prowokuje do poseansowych przemyśleń tak bardzo, jak by mógł. Tajemnica przeszłości Cobba i bezczelnie dwuznaczne zakończenie sugerują co prawda drugie dno opowiadanej historii, ale rozsianie dodatkowych tropów w połączeniu ze skomplikowaniem przejrzystych relacji między postaciami z pewnością nie zaszkodziłoby fabule. W ocenie trzech powyższych wad muszę być surowy, bo wiem, że scenariusz Incepcji powstawał przez blisko dziesięć lat. Gdyby więc Nolan zrezygnował z intensywnej akcji na rzecz onirycznego zwrotu fabularnego prowadzącego do tego samego epilogu w nieco inny sposób — wtedy jego film stałby się bez trudu filmem genialnym. A jest tylko znakomitym.
Prawie-maksymalną notę nowego thrilleru Nolana podtrzymuje jednak dodatkowo warstwa aktorska i muzyczna. Obok grającego jak z nut Di Caprio nie zobaczymy tu żadnych gwiazdorów, ale wszyscy spisali się na medal, nawet Ellen Page (Juno) w roli Architektki, której bardzo dziewczęca, nieco pucołowata twarz wydawała się zupełnie nie pasować do tej postaci. Stonowaną charyzmę prezentuje wschodzący właśnie na aktorskim nieboskłonie Joseph Gordon-Levitt (500 dni miłości). Przekonująca wypada także Marion Cotillard, która we Wrogach publicznych wywarła na mnie nie najlepsze wrażenie. A Michael Caine, choć pojawia się na krótko, jest oczywiście przyjemnością dla oczu i uszu. Natomiast co do uszu... Muzykę do filmu skomponował Hans Zimmer. Samo nazwisko powinno wystarczyć za rekomendację, a jeśli dodam, że tutaj Zimmer spisał się lepiej niż zwykle, to będziecie wiedzieli już wszystko.
W rankingu wszech czasów serwisu IMDB Incepcja wstrzeliła się na trzecie miejsce i po otrzymaniu ponad siedemdziesięciu tysięcy głosów utrzymuje się tam nadal. Czy zasłużenie? To zależy. Jeżeli zaklasyfikujemy film Nolana jako blockbuster (w sensie gatunkowym, nie tylko budżetowym), to nie sposób odmówić mu doskonałej intrygi, niesamowicie inteligentnej konstrukcji, świetnej realizacji (pomimo, a może dzięki, ograniczeniu komputerowych efektów specjalnych) i dwuznacznego wydźwięku. Jednym słowem, arcydzieło. Jeżeli natomiast potraktujemy go jak nolanowski, ambitny thriller, to mając w pamięci poprzednie nie-batmanowskie dzieła reżysera, łatwo przyczepić się do trzech wyżej wymienionych wad i do swoistego braku subtelności, która charakteryzowała wcześniejsze Memento i przede wszystkim Prestiż. Tak do końca sen się więc nie spełnił.
A może to ja się jeszcze nie obudziłem.
★★★★★☆
Po seansie i krótko: ten film ma wady - a i tak jest najlepszym w swojej kategorii spośród tych, które pamiętam. Mam bardzo podobne zdanie odnośnie tej produkcji co Ty, ale wysnułem nieco inny wniosek jeżeli chodzi o niewykorzystany potencjał snów.
OdpowiedzUsuńNolan chciał uniknąć przyklejenia Inception etykietki filmu efekciarskiego gdyż takiego kina jest już od metra na ekranach, pójście zaś w stronę ambitnego thrillera ocierającego się o horror to ryzyko tak ogromne, że aż cieszę się, że go nie podjęto. W efekcie wygrała koncepcja mariażu sensacji, thrillera i dramatu w cienkiej niemal niedostrzegalnej otoczce sf.
Co do końcówki i kolejnych warstw - obejrzę ten film na spokojnie gdy wyjdzie na dvd aby coś sprawdzić - teraz podpowiem tylko jedno: przypomnij sobie scenę po odwiedzeniu noclegowni dla śniących, gdy Cobb kładzie się, budzi... akcja idzie dalej, ale czy na pewno to nie jest już jego sen?
@Deckard:
OdpowiedzUsuńDzięki za (najpierwszy :)) komentarz.
pójście zaś w stronę ambitnego thrillera ocierającego się o horror to ryzyko tak ogromne, że aż cieszę się, że go nie podjęto. W efekcie wygrała koncepcja mariażu sensacji, thrillera i dramatu w cienkiej niemal niedostrzegalnej otoczce sf.
Oj, zapędziłeś się. :) Według Ciebie "mariaż sensacji, thrillera i dramatu w cienkiej, niemal niedostrzegalnej otoczce sf" to ryzyko mniejsze niż "ambitny thriller ocierający się o horror"? :)
przypomnij sobie scenę po odwiedzeniu noclegowni dla śniących, gdy Cobb kładzie się, budzi... akcja idzie dalej, ale czy na pewno to nie jest już jego sen?
Racja, tego nie zauważyłem. Zwróciłem natomiast uwagę, że cała sekwencja pościgu w Mombasie obfituje w liczne senne motywy (anonimowi prześladowcy wyskakujący nie wiadomo skąd, gadający w niezrozumiałym języku "kelner", widok z góry na uliczki przypominające swym układem labirynt, przeciskanie się przez bardzo wąskie przejście). Ale o ile dobrze pamiętam, ucieczka Cobba miała miejsce przed wizytą w "noclegowni".
Jasne, zdaję sobie sprawę, że w "Incepcji" zawarto kilka sugestii, że to, co obserwujemy jako rzeczywistość, jest snem (i nie chodzi tylko o wirującego bączka w zakończeniu). Ale właśnie wolałbym, żeby sugestie zastąpiono dwuznacznościami i żeby bardziej dać widzowi po głowie sugestią, jakoby życie było tylko snem (vide żona Cobba, która chce umrzeć, żeby się obudzić).