Podobno nie istnieje film, którego fabuła nie byłaby zbudowana wokół jednego z pięciu (siedmiu? dziewięciu?) Standardowych Tematów. Na pełną listę tychże nigdy nie natrafiłem, ale na szczęście kategoryzacja Harry'ego Browna nie przysparza najmniejszych kłopotów. Pełnometrażowy debiut Daniela Barbera to kino Zemsty par excellence, w którym na prywatną vendettę wyrusza nie Charles Bronson i nie czarnoskóry ochroniarz, lecz brytyjski staruszek. Brzmi śmiesznie? Toteż i młodociani dealerzy mieli ubaw, ale tylko na początku.
Dwa niepodważalne atuty Harry'ego Browna zostają wyłożone na ekran już w pierwszej scenie. Po pierwsze, od razu widać, że reżyser świetnie radzi sobie z narracją wizualną. Co prawda nie mamy tu do czynienia z maestrią rodem z Okna na podwórzu ani z długimi bezdialogowymi sekwencjami jak w To nie jest kraj dla starych ludzi, lecz Barber i tak zasługuje przynajmniej na ocenę bardzo dobrą. Przeszłość oraz usposobienie Harry'ego poznajemy ze spokojnych, niespiesznych, doskonale rozplanowanych kadrów, bardziej kojarzących się z produkcją niezależną aniżeli z dramatem sensacyjnym. Umiejętne, zimne operowanie obrazem pozwoliło reżyserowi w późniejszych partiach filmu na naturalistyczne odmalowanie brudnej i brutalnej rzeczywistości angielskiego przedmieścia.
Druga mocarna strona Harry'ego Browna, to, jakżeby inaczej, sir Michael Caine. Wielki brytyjski aktor mimo wiszącego nad głową ósmego krzyżyka jest w znakomitej formie, choć trzeba przyznać, że rola starego, zmęczonego życiem, wyruszającego w ostatni bój człowieka nie bez powodu bardzo do niego pasuje. Zresztą, "trafił swój na swego": Caine radzi sobie jak ryba w wodzie właśnie dlatego, że reżyser wykorzystuje w pełni jego aktorską charyzmą, a scenariusz Gary'ego Younga nie wkłada w usta odtwórcy tytułowej roli żadnych zbędnych kwestii dialogowych.
Dwa pierwsze akty ogląda się pierwszorzędnie. Niestety w ostatnich dwudziestu minutach film, nie wiedzieć czemu, skręca niespodziewanie w kliszę. Czyżby brak pomysłu? Ale przecież wystarczyło do samego końca iść za psychologicznym ciosem.
★★★★☆☆
Muszę przyznać, że myśl nieco podobna do tej przedstawionej we wstępie zrodziła się w mojej głowie podczas tegorocznego festiwalu filmu Dwa Brzegi. Lekko znudzona dość nietrafnymi wyborami filmowymi, po jakiś dwóch dniach zaczęłam się zastanawiać czy są jeszcze jakieś filmy, które mnie zaskoczą. Bo jak nie cycki to przemoc. Ostatecznie chyba jedyny film, który nie zawierał tych dwóch elementów był o dość ekscentrycznym typie, moim zdaniem, stare jak świat. Więc konia z rzędem temu kto mi zaproponuje film o czymś czego jeszcze nie było. W ogóle, wcale. imho Tarantino chyba był najbliżej moich oczekiwań.
OdpowiedzUsuńDo "Harrego Browna" chyba jednak nie zajrzę, bardzo mnie zniechęciło te dwadzieścia ostatnich minut.
Pozdrawiam ;)