W 2004 roku Zack Snyder był reżyserem zupełnie nieznanym, mającym na koncie zaledwie parę drobiazgów. W ramach swego kinowego debiutu postanowił wziąć się za bary z legendą, wróć, z sequelem legendy horroru. Trudno powiedzieć, dlaczego Snyder zremake'ował Świt żywych trupów zamiast Nocy.... Może zadecydowały o tym względy produkcyjne (druga wersja Nocy... ukazała się w 1990 roku i wytwórnia nie chciała, by tak szybko kręcono trzecią), a może sam reżyser uznał, że środkowa część trylogii Romero daje mu największe pole do popisu. Tak czy owak, był to doskonały wybór.
Świt żywych trupów AD 2004 jest najgenialniejszym znanym mi horrorem akcji i jednym z najwybitniejszych znanych mi horrorów w ogóle. Film Snydera o kilkanaście długości dystansuje niemrawy, aczkolwiek klimatyczny pierwowzór. Nowy Świt... oglądałem po raz pierwszy w małej salce multipleksu, nie mogąc się zdecydować, czy siedzieć na krawędzi fotela czy raczej pozwolić się w tenże fotel wgnieść. Po zakończeniu seansu i wyjściu z kina przez resztę dnia postrzegałem rzeczywistość przez pryzmat filmu. Potem zdarzyło mi się to tylko raz, po Cloverfield.
Z wcześniejszego o dwa lata zombie-horroru 28 dni później Snyder zaczerpnął tylko jeden pomysł — krwiożerczy ożywieńcy biegają. Poza tym Świt... świadomie i z żelazną konsekwencję poszło w zupełnie innym kierunku. Podczas gdy film Boyle'a był postapokaliptycznym tłumaczeniem powiedzenia "człowiek człowiekowi wilkiem" na "zombie zombie zombie", Snyder wiernie zrealizował główne punkty romerowskiego kanonu, dopinając przy tym na ostatni guzik warstwę techniczną, dorzucając kilka przecudnych motywów (pies ignorowany przez zombiaki, dramat Andy'ego, makabryczny poród, autobusy-fortece "Dead Reckoning") i oblewając wszystko dynamiką gęstą jak zombiacza krew. Szybki, precyzyjny, narzucający szalone tempo montaż oraz niestereotypowe (wbrew początkowym pozorom!) postacie wyniosły Świt żywych trupów wysoko wysoko ponad horrory klasy B.
Lepszego filmu o grupie ocalałych oblężonych przez stada potworów długo nie będzie. A jeżeli spece od horrorów utracą umiejętność tworzenia efektów specjalnych bez CGI — nie będzie już nigdy.
★★★★★★
ja lubię ogryginał za niepowtarzalny klimat. tę wersję też kilka razy widziałem i muszę przyznać, że trzyma poziom.
OdpowiedzUsuń