Idąc do kina zastanawiałem się radośnie, jak będzie po koreańsku "fun redefined". Miałem doskonałe powody do popuszczenia wodzy oczekiwaniom. Blockbuster z (południowej części) orientalnego półwyspu, najdroższa produkcja w dziejach tamtejszej kinematografii, połączenie kina przygodowego z estetyką spaghetti westernu — czego chcieć więcej? Stawiałem wona przeciwko pączkowi ryżowemu, że za chwilę zobaczę najfajniejszy film roku.
I jak to zbyt często w takich przypadkach bywa, czekało mnie rozczarowanie. Wbrew pozorom Dobry, Zły, Zakręcony (Joheunnom nabbeunnom isanghannom) jest marnym spadkobiercą Leoneowskiej legendy.
W teorii wszystko brzmi nadzwyczaj zachęcająco: Przenosimy się na mandżuriańskie pustkowia w latach trzydziestych. Trwa wyścig do skarbu, do którego prowadzi unikatowa mapa. W grze uczestniczą tytułowi Dobry, Zły i Zakręcony (dlaczego nie "Dziwny"?) Każdy z nich ma na pieńku z prawem, choć jak sugerują przydomki, powodują nimi zupełnie odmienne motywacje. Zakręconemu i Złemu zależy przede wszystkim na skarbie, Dobremu na głowie Złego. Niepewny sojusz połączy na pewien czas Zakręconego i Dobrego, choć oczywiście gdy stawka jest tak wysoka, nie należy nikomu za bardzo ufać. Nasi trzej bohaterowie nie działają bynajmniej w próżni, bo na mapę i skarb chętkę ma również armia oraz lokalna banda rozbójników konnych.
A w praktyce... Cóż, musiałbym obejrzeć Dobrego, Złego, Zakręconego jeszcze raz, by dokładnie zdiagnozować, co i dlaczego w nim nie trybi. Przypuszczam, że to jeden z tych przypadków, gdzie wina rozkłada się mniej więcej równomiernie między scenarzystami a reżyserem. Scenarzystom starczyło pary na brawurową historię, ale już nie na oplecenie jej solidnym napięciem. Kim Ji-woon nie potrafił natomiast zbudować solidnych pomostów między scenami akcji. Napad na pociąg, strzelaninę na targu, zwariowany pościg przez pustynię i finałowy showdown ogląda się nieźle, nawet pomimo wyraźnych komputerowych ingerencji. Niestety, dynamicznych sekwencji nie zawieszono na angażującej fabule i większy ubaw ma przy nich oko niż dusza. Częściową winę ponoszą też nie najlepiej prowadzone postacie, które pomimo starań aktorów nie przywiązują do siebie widza.
Do obejrzenia w domowym zaciszu jako wysokobudżetowa ciekawostka z Azji. Oczywiście, bardzo bym chciał, żeby ktoś w Polsce miał odwagę i fundusze nakręcić taki film, ale nie znaczy to, że Dobry, Zły, Zakręcony zasługują na więcej niż trzy gwiazdki. Ot, po jednej dla każdego mandżuriańskiego kowboja.
★★★☆☆☆
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.